Karkonoski trening
Mocno zmęczony, ale zadowolony. Tak można streścić mój treningowy wyjazd w Karkonosze. Myślałem o dłuższym dystansie, ale 50 km też cieszy.
Korzystając z przedłużonego weekendu, postanowiłem pojechać pociągiem do Szklarskiej Poręby, żeby pobiegać w moich ukochanych Karkonoszach. Tym razem celem był Špindlerův Mlýn.
Podróż pociągiem długa, ale wygodna. Mijając takie miejscowości jak Janowice Wielkie łezka się w oku zakręciła. Za każdym razem wracają wspomnienia z Przejścia Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. We wrześniu tu wrócę 🙂
Bazę noclegową miałem w Schronisku na Hali Szrenickiej. Wybrałem miejscówkę z uwagi na lepsze jedzenie niż na Szrenicy. Niestety cała reszta jest gorsza. Mam tu na myśli standard noclegu czy brak kontaktów w pokojach.
Można jednak poczuć się bardzo klimatycznie.
Największym minusem był hałas. Na Szrenicy po wyłączeniu wyciągu po godz. 16:00 nastaje błoga cisza. Tymczasem na Hali Szrenickiej trwała w najlepsze impreza. I to nie był jakiś niesforny „turysta”, który słuchał za głośno muzyki. Do godziny 6:00 rano odbywała się jakaś zorganizowana impreza, przez co nie mogłem usnąć. Szkoda, że nie zostałem o tym ostrzeżony, gdy rezerwowałem nocleg.
Przez to wszystko na trasę ruszyłem mocno spóźniony. W czasie gdy powinienem startować z treningiem, dopiero zasypiałem. Ostatecznie zmusiło mnie to do skrócenia trasy – chciałem zdążyć na kolację.
Pierwsze kilometry w chłodzie – około 1 stopnia. Idealnie do biegu. Później słońce zaczęło grzać, ale akurat mi to nie przeszkadza.
Jak najwięcej kilometrów chciałem zrobić po czeskich Karkonoszach. Trasa wiodła szlakiem schronisk – Labská bouda, Martinova Bouda, Brádlerovy boudy, Petrovy Boudy.
Na śniadanie poszedłem jednak do polskiego schroniska Odrodzenie. To bliźniacze schronisko do tego na Hali Szrenickiej (ten sam właściciel) i wiedziałem, że jedzenie jest na poziomie.
Teraz aż do Śnieżki biegłem doskonale znanym mi szlakiem czerwonym (Główny Szlak Sudecki). Tędy wiedzie fragment Przejścia Dookoła Kotliny, więc poruszać się tu mogę z zamkniętymi oczami.
Kolejnymi przystankami są schronisko Dom Śląski i Śnieżka.
Na „Królowej Karkonoszy” nie spędzam zbyt dużo czasu. Byłem już tu kilkanaście razy a z racji niedzieli jest dość tłoczno.
Zbiegam z powrotem do Domu Śląskiego (tym razem Drogą Jubileuszową zamiast „zakosami”. Tu wracam na czeską stronę gór. Krótka rozmowa z zagubionym turystą (tłumaczę którędy ma iść) i wizyta w Lucni Boudzie. To nie schronisko, ale prawdziwy hotel na wypasie, gdzie doba kosztuje minimum 900 zł.
Zaczyna się najciekawsza część treningu – Kozie Grzbiety (Kozi hrbety). Widoki są obłędne. Trasa jest trudna technicznie, pełna „pułapek” i niebezpieczeństw. Tempo jest więc bardzo spokojne, wręcz spacerowe. Jest czas na robienie zdjęć a nawet krótką rozmowę z napotkaną czeską parą.
Wreszcie docieram do głównego celu wyprawy – z oddali widzę już pierwsze zabudowania przepięknego Szpindlerowego Młyna.
Kręcę się trochę po miasteczku, odwiedzam sklepy, robię przerwę na kawę i kofolę. Nabieram sił, bo wiem że teraz zacznie się najgorsza część treningu – 700 metrów w pionie na dystansie 8 km. W dodatku z plecakiem upchanym do granic możliwości kofolą i czeskimi słodyczami.
Z racji trudnego podejścia (podbiegiem tego nazwać nie mogę) tempo siada. Ale jestem już w miarę blisko celu. W dodatku to już tereny doskonale mi znane.
Docieram wreszcie do schroniska na Hali Szrenickiej. Wyszło idealnie 50 km. Odliczając przerwy na zakupy i śniadanie – w prawie 7 godzin.
W schronisku nagroda w postaci frytek i piwa. Weekend się skończył, więc zrobiła się błoga cisza. Oprócz mnie jedynym turystą w całym wielkim schronisku był koszaliński biegacz.
Mogłem otworzyć książkę i cieszyć się spokojem. Po chwili przyszedł jednak Garfield – koci mieszkaniec schroniska, domagając się głaskania.
Następnego dnia spokojne pakowanie i zjazd wyciągiem do Szklarskiej Poręby. Niestety pogoda totalnie się zepsuła. Nie było mowy o spacerowaniu po mieście. Poprawiło się dopiero tuż przed odjazdem pociągu. No nic – niedługo i tak tu wrócę!
Specjalista od ryzyka bankowego. Wszystko przelicza, analizuje i jest zawsze gotowy na każdą ewentualność. Jeśli akurat nie biega po Dębowej Górze to zapewne znowu pojechał w Karkonosze!