Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej
Od startu przy dolnej stacji wyciągu w Szklarskiej Porębie aż do Domu Śląskiego trzymamy dobre tempo, z przerwami jedynie na robienie zdjęć. Mijamy m.in. Szrenicę, Łabski Szczyt, Wielki Szyszak, Mały Szyszak, Smogornię. Szkoda, że mgła i brzydka pogoda uniemożliwiają podziwianie widoków, które w Karkonoszach są obłędne.
Nie ma co ukrywać – jest źle, co najlepiej widać na fotkach z tego miejsca. Wyglądamy tak źle, że wolontariusze na punkcie kontrolnym nie pytają o nasze numery, tylko proponują kawę. To jedna z kilkunastu kaw na całym Przejściu – one wraz z energetykami ratują nam życie. Nie pomyliłem się – napisałem „nam”, bo Dominika (wielka przeciwniczka energetyków) pije je na równi ze mną. To najlepiej pokazuje czym jest Przejście. Za nami już ponad 24 godziny ciągłej wędrówki.
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że właśnie zaczął się najtrudniejszy odcinek w kilkuletniej historii moich startów na Przejściu. Nie jestem w stanie opisać warunków, jakie panowały w Izerach w drugą noc Przejścia.
Zacinający deszcz, straszna mgła, przenikliwe zimno i błoto po kostki. Co z tego, że droga na Wysoki Kamień jest prosta, jeśli mgła powoduje, że nie widać nic przed sobą. Nie wiadomo gdzie jest szlak – idziemy po omacku, co oczywiście spowalnia nasze tempo. Na domiar złego zaczynają się halucynacje. Dominika widzi dom ze świecącym się światłem i kwiatkami na werandzie, ja mam wrażenie, że zjeżdżam na nartach ze skoczni. Co chwila przystaję, bo jestem na skraju przepaści. Po chwili jednak widzę, że przepaści żadnej nie ma.
Przy Kamieńczyku uważamy, żeby na ostatniej prostej nie zrobić sobie krzywdy, ale już na metę wbiegamy – jesteśmy przecież biegaczami.
Specjalista od ryzyka bankowego. Wszystko przelicza, analizuje i jest zawsze gotowy na każdą ewentualność. Jeśli akurat nie biega po Dębowej Górze to zapewne znowu pojechał w Karkonosze!